Zachęta - Narodowa Galeria Sztuki, pl. Małachowskiego 3, Warszawa
Wernisaż w piątek 31 stycznia o godz. 19:00, poprzedzi spotkanie prasowe o godz. 12:00
Kuratorka: Joanna Kinowska, asystentka kuratorki: Dominika Kucner
Wystawa czynna od 1 lutego do 16 marca 2014, Spotkania w kolejne dni…
Oprowadzanie kuratorskie Joanny Kinowskiej w niedzielę 2 lutego o godz. 12:15
Kuba Dąbrowski oprowadza po swojej wystawie w czwartek 6 lutego o godz. 18:00
Kuba Dąbrowski jest znanym, utalentowanym, interdyscyplinarnym i ciągle młodym fotografem. Jego wystawa monograficzna to przegląd zdjęć pochodzących z różnych okresów i fascynacji, z odmiennych kontekstów i rejestrów, ułożonych - jak tytułowy film - w pewną sekwencję. W roli głównej został obsadzony, jak się wydaje, sam autor. Brak pewności wynika tu z uniwersalnego charakteru opowiadanej historii. Wystawa - film (obyczajowy) opowiada o dorastaniu, przemianach, marzeniach bliskich i dalekich. Można wręcz uznać go za przedsięwzięcie patriotyczne - jest obrazem tego kraju i ludzi tu żyjących. Główny bohater urodził się i dorastał w Białymstoku. Interesował się muzyką, koszykówką z NBA i amerykańskimi filmami oglądanymi na kasetach wideo. Zdał maturę i wyjechał na studia. Podobnie jak jego rówieśnicy był świadkiem ważnych zmian w kraju. Na jakiś czas wyjechał z Polski, wrócił i założył rodzinę. Historia jakich wiele, typowa dla jego pokolenia. Na zdjęciach rozpoznamy m.in. Białystok, Kraków, Warszawę. Dąbrowski robi zdjęcia od 14 roku życia. To, czego nie sfotografował sam, reprodukuje z gazet, telewizji, komiksów. Wszystkie zdjęcia, choć wymieszane, nie ułożone chronologicznie ani tematycznie, wydają się układać w sceny czy epizody, opowiadać barwną i dynamiczną, a jednocześnie nostalgiczną historię. Fabuła przeplatana jest odniesieniami do historii już obejrzanych, wydarzeń już przeżytych. Narracja, podążając za skojarzeniami widza, może rozwinąć się w zupełnie nowym, nieprzewidzianym przez autora kierunku. Film obyczajowy produkcji polskiej to wystawa zdjęć i jednocześnie refleksja, choć snuta w sposób dyskretny, na temat posługiwania się medium fotografii. Oprócz zdjęć zawiera wybór filmów i pokaz slajdów, towarzyszy jej specjalnie dobrany dźwięk. Składają się nań, z jednej strony, przetworzone, zinterpretowane na nowo szlagiery muzyki światowej, z drugiej zaś - oryginalne utwory, które mogą być ulubionymi utworami autora albo po prostu są dobrym tłem, ścieżką dźwiękową tego filmu.
Kuba Dąbrowski, ur. W 1980 roku w Białymstoku. Fotograf, absolwent socjologii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie i fotografii w Instytucie Fotografii Twórczej (ITF) w Opawie (Czechy), członek ZPAF od 2010 roku.
Kuba Dąbrowski. Film obyczajowy produkcji polskiej. [tekst kuratorski]
Od połowy XIX wieku powstało wiele utopijnych koncepcji fotografii totalnej, głoszących, że kiedyś uda się sfotografować wszystko. Dzisiaj, w dobie ekspansji fotografii cyfrowej, jesteśmy bliscy realizacji tej idei - to się właściwie już dzieje. Ale niezupełnie dotyczy osób urodzonych w erze fotografii analogowej; nie mamy zdjęć z chwili narodzin ani wielu innych momentów, podczas gdy dziś w takich sytuacjach automatycznie i bezrefleksyjnie sięgamy po aparat w telefonie komórkowym. Kuba Dąbrowski zaczął robić zdjęcia jako czternastolatek, 19 lat temu. Fotografował wszystko to, co było wtedy dla niego ciekawe w otaczającej rzeczywistości: kolegów z podwórka, białostockie blokowisko, koncerty, grę w koszykówkę itp. Robił to dalej, gdy zdał maturę, wyjechał studiować socjologię w innym mieście, dostał pierwszą pracę… Dzisiaj jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych fotografów w Polsce, ciągle jeszcze młodego pokolenia. Zawodowo fotografuje, jak sam mówi, „czasem Afganistan, czasem szminki dla Chanel”, ale w dalszym ciągu dokumentuje swoje najbliższe otoczenie. Wystawa Film obyczajowy produkcji polskiej to próba zmierzenia się z gigantycznym zbiorem zdjęć (w dużej mierze analogowych) i ułożenia ich w historię. Wyłania się z nich osobista opowieść o autorze, jego otoczeniu, znajomych, rodzinie, o ulubionych filmach, muzyce i sporcie. Historia ta rozwija się od sceny bójki w szkole podstawowej do zmieniania synkowi pieluchy w aucie, nie jest jednak podana w porządku chronologicznym. Układ zdjęć, sprawiający wrażenie luźnego, otwartego na skojarzenia widza, jest mimo to precyzyjny - o zestawieniu zdjęć decyduje przekaz lub nastrój, czasami sąsiadujące zdjęcia dopowiadają się wzajemnie lub stanowią dla siebie kontrapunkt, przy czym te o największych formatach nie zaznaczają przełomowych epizodów. Zachęcamy, by widz potraktował wystawę jak film, który przecież nie jest sekwencją osobnych scen, by spojrzał na całość i odszukał w niej własne powiązania. Są tu obecne pewne stale powracające wątki. Z pewnością widz szybko zorientuje się, kto gra role pierwszoplanowe, w których miastach „kręcono” ten film. Zdjęć nie opatrzono podpisem z datą i miejscem, jak to się zwykle robi w przypadku prac dokumentalnych. Zamiast tego niektóre z nich zostały uzupełnione o nagranie audio dopowiadające kontekst. Całości zaś towarzyszy - jak w prawdziwym filmie - ścieżka dźwiękowa składająca się z utworów ważnych dla autora i ulubionych. U Dąbrowskiego aparat czasem bywa pretekstem do rozmowy, najczęściej jednak jest dyskretny i niewidoczny. Służy do zapamiętania danej chwili, opowiedzenia o czymś, czasem do wspomnienia, jak w przypadku przewijających się przez wystawę / film reprodukcji z ulubionych gazet, ujęć ważnego meczu lub filmu z ekranu telewizora. Ale nie jest najważniejszy - nie ma tu pozowania, nadmiernej kreacji. Jest życie codzienne i osoba fotografa, czyli „podmiot liryczny”. Mnóstwo energii, uczuć, śmiechu i smutków, dorastania i chłopackości, jest też trochę romantycznie i nostalgicznie - czyli wszystko to, co każdy z nas pamięta, choć nie wszyscy mamy to na zdjęciach. Na wystawie prezentujemy zdjęcia powstałe w latach 1994–2014. Na jednej ze ścian raz w tygodniu pojawiają się zdjęcia z tego, co się zdarzyło w tym czasie: montaż wystawy, wernisaż, spotkanie autorskie, ale także śniadanie z rodziną, ładna pogoda, wyjazd z miasta, odwiedziny kolegi. Nazywamy ten zbiór analogowym blogiem; stanowi w pewnym sensie aktualizację wystawy, jak wpisy na blogu prowadzonym przez Dąbrowskiego od 2005 roku.
Jestem rówieśniczką bohatera. Pochodzę z innego miasta, bawiłam się na innym podwórku, a w okolicy było trochę wyższe blokowisko. Zamiast deskorolki moi znajomi woleli rolki i rower, ale wszyscy graliśmy w kosza. Potem też było wiele podobieństw i różnic. Kuba Dąbrowski. Film obyczajowy produkcji polskiej to w gruncie rzeczy film o koledze lub sąsiedzie, ale też o nas wszystkich, o tym, co pamiętamy i z czym się identyfikujemy. Każdy zobaczy w nim inne znajome momenty i miejsca, uruchomi pamięć i być może po powrocie do domu odkopie swoje zdjęcia sprzed kilkunastu, kilkudziesięciu lat. Tak już jest ze zdjęciami, a także z filmami.
Joanna Kinowska
Z Kubą Dąbrowskim rozmawia Joanna Kinowska: Twoje zdjęcia można zobaczyć w wielu miejscach, w różnych kontekstach. Są wystawy - stosunkowo niewiele - jest kolejna książka, plakat, blog, Instagram, gazety. Istnieje zatem kilka kanałów - który jest twoim ulubionym i najpełniejszym sposobem wypowiedzi? Czy w ogóle może funkcjonować jeden oddzielony od pozostałych?
Myślę, że nie. Kluczem tutaj jest podmiot liryczny, który wszystko spaja. Lubię porównywać wszystko do muzyki: czasem oglądasz teledyski na Youtubie, czasem w telewizji, jeśli masz telewizor, czytasz wywiad z muzykiem w gazecie, idziesz na koncert, słuchasz płyty, a czasami masz piosenkę umieszczoną na jakiejś playliście. Myślę, że z fotografią jest podobnie - w różnych miejscach różnie jej doświadczasz. W fotografii przyjemne jest to, że ona wszędzie może być w jakimś sensie oryginałem. Autor decyduje o tym, co jest oryginałem fotografii i nie jest wcale oczywiste, że chodzi mu o galeryjne powiększenie. W przypadku malarstwa oryginalny obraz wisi na ścianie i wiesz, że to jest ten jedyny, oryginalny obraz. W fotografii oryginałem, punktem odniesienia może być książka albo publikacja w magazynie, albo nawet na blogu. Na przykład ilekroć widzę zdjęcia japońskich fotografów wiszące na ścianie, zwłaszcza Arakiego i Moriyamy, zawsze jestem trochę zawiedziony. To książka jest u nich oryginałem. Z layoutem, drukiem, zapachem farby drukarskiej, ustaloną kolejnością zdjęć. I to, że zdjęcia się widzą wzajemnie na rozkładówkach, że mamy jakiś format... A wystawa jest po prostu prezentacją zdjęć z książki, czymś wtórnym wobec niej. W ogóle fotografia stosunkowo słabo sprawdza się na wystawach. Szczerze mówiąc, spotkanie z prawdziwą odbitką rzadko daje nowe przeżycie, przynajmniej jeśli o mnie chodzi. Przykład: byliśmy w Mediolanie w Museo del Novecento, w nowo otwartym muzeum sztuki XX wieku. Były tam akurat dwie wystawy, jedna o dziełach z nurtu dada z prywatnych mediolańskich kolekcji, druga pokazująca fotografie z kolekcji Bank of America. Najpierw zobaczyłem dadaistów i to było po prostu super. Nagle okazało się, że rzeczy, o których myślałem, że są duże, w rzeczywistości są małe i zupełnie inaczej działają w tej skali. Kiedy oglądasz kolaże w rzeczywistości, widzisz, że te wklejone rzeczy mają różne faktury, inaczej łapią światło, zauważasz niedoskonałości. Obcujesz z obiektem. Dwa piętra niżej oglądamy wystawę fotografii i mamy na niej wszystkich: Edwarda Steichena, Alfreda Stieglitza, Roberta Franka... I nie ma większej różnicy między zobaczeniem ich na wystawie a oglądaniem książki o historii fotografii. A przecież na takich starych odbitkach już pojawia się faktura, srebro zachowuje się w niespotykany dzisiaj sposób - te odbitki są w pewnym sensie obiektami. Powinienem przed nimi klękać. Tam dotarło do mnie wyraźnie, że planując wystawę fotograficzną, trzeba myśleć o budowaniu nowego doświadczenia. Szczególnie teraz, w czasach przyśpieszonego obiegu informacji, obiegu obrazu, jakiego nie było nigdy wcześniej. Trzeba dać coś, czego nie można dostać w internecie. Tak jest na przykład ze zdjęciami Andreasa Gursky’ego: musisz zobaczyć je w oryginale, żeby zadziałały na ciebie skalą. Musisz zobaczyć wystawę Wolfganga Tillmansa, bo ona jest po prostu wystawą Wolfganga Tillmansa... To są ściany, a nie pojedyncze zdjęcia. On konstruuje na wystawie inny świat, programuje to nowe przeżycie.
Opiszmy teraz twoją wystawę. Co ją odróżnia od biegania między blogiem a instaxem czy oglądania książki?
Przede wszystkim jest przestrzenna, trójwymiarowa, mogą wydarzyć się na niej rzeczy, które w internecie i na papierze są po prostu fizycznie niemożliwe. Będąc w galerii, odbierasz tę narrację większą liczbą zmysłów - coś działa rozmiarem, czegoś możesz posłuchać itd. No i ludzie przychodzą do Zachęty po to, żeby zobaczyć wystawę, na niej podczas wizyty skupia się ich uwaga. Wobec tego można sobie pozwolić na większe niuansowanie opowieści niż zwykle. Kolejna sprawa: blog jest formą publicznie otwartą, dostępną dla wszystkich. I to jest dla mnie jakiś mentalny hamulec, zatrzymuję się na pewnym poziomie, kontroluję głębokość zwierzenia. Tymczasem w książce i na wystawie mam poczucie, że nie muszę tego robić. Myślę, wracając do muzycznej metafory, że wystawa jest trochę jak koncert. To najbardziej bezpośrednia forma kontaktu między artystą i odbiorcą. A przed wystawą jest wernisaż, który może być już zupełnie jak koncert. Oklaski. Bisy. Demolowanie sprzętu.
Fragment rozmowy pochodzi z książki Kuba Dąbrowski. Film obyczajowy produkcji polskiej, pod red. Joanny Kinowskiej, projekt graficzny: Edgar Bąk, Zachęta - Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa 2014.
Partner technologiczny wystawy: Fotowydruki.com, współpraca przy wystawie: Prosto, LabLab,
partner galerii: Lidex